Jeśli spojrzymy na ceny energii elektrycznej na rynku hurtowym, to wyraźnie widać, że podwyżki cen detalicznych, głównie dla odbiorców biznesowych są w 2019 roku nieuniknione. Co może z tego wyniknąć?

Drogo, coraz drożej – ceny energii elektrycznej w Polsce

Ostatnie miesiące przyniosły w naszym kraju energetyczny kryzys na skalę, jakiego jeszcze nie było. I nie chodzi tym razem o obawy przed blackoutem, czyli przerwami w dostawach energii. Ceny enegii w kontraktach na 2019 rok wzrosły w ciągu kilku miesięcy nawet o ponad połowę. Jakie są tego powody? Wpłynęło na to szereg różnych zjawisk. Węgiel, z którego w Polsce powstaje nadal prawie 80% energii, zdrożał o około 20%. Droższe są też zielone certyfikaty, które półki obrotu muszą kupować, by wspierać rozwój odnawialnych źródeł energii. Najbardziej jednak, bo nawet pięciokrotnie zdrożały uprawnienia do emisji CO2 – ich cena sięgnęła nawet 25 euro w porównaniu z około 5 za tonę emisji w sierpniu 2017 r. Połowa września br. przyniosła korektę na rynku CO2, ceny uprawnień do emisji w ciągu kilku dni spadły o kilkanaście procent. Nie znalazło to jednak odzwierciedlenia w niższych cenach energii kontraktowanej na przyszły rok na polskim rynku.


Wobec tych czynników nie pomaga nawet zwiększony obowiązek handlu energią na Towarowej Giełdzie Energii. Po okresie renacjonalizacji doszliśmy w energetyce do zdecydowanej dominacji państwa w segmencie wytwarzania energii. Koncentracja aktywów w rękach jednego właściciela nie sprzyja konkurencji na rynku, przez co łatwiej o wzrost cen.


Co dalej? W kraju w pierwszej kolejności rozgorzała dyskusja, czy zdrożeje prąd dla gospodarstw domowych. Pojawiły się nieoficjalne doniesienia, że rząd niechętny jest podwyżkom w roku przedwyborczym (jesienią 2019 r. odbędą się kolejne wybory parlamentarne). Opozycja chętnie wykorzystałaby znaczące wzrosty rachunków do tego, by krytykować spółki energetyczne i nadzorujące je Ministerstwo Energii. Jednak przyczyny wzrostu mają charakter fundamentalny, a nie tylko przejściowy i trzeba się przyzwyczaić, że do cen z poprzednich lat w najbliższych kwartałach nie wrócimy. Nie można wręcz wykluczyć dalszych wzrostów.


A skoro ceny energii dla Kowalskich i Nowaków nie wzrosną, przynajmniej nie na tyle, by w pełni odzwierciedlić widoczny już teraz skok kosztów produkcji, to kto za to wszystko zapłaci? Przede wszystkim odbiorcy biznesowi. Zużywają około 80% energii wytwarzanej w Polsce. Podwyżki stawek dla nich nie tylko są oczekiwane, ale stają się już faktem. Słychać o nowych ofertach, w których ceny rosną o 30% i więcej.


Tak istotny wzrost kosztów działalności z pewnością odbije się w 2019 roku na kondycji finansowej polskich przedsiębiorstw. Sytuacja jest szczególnie trudna dla przedsiębiorstw energochłonnych, które długoterminowo zakontraktowały dostawy swoich produktów. Wzrost ceny energii elektrycznej już wkrótce może przełożyć się na spadek ich zysków. O ile jednak przemysł energochłonny wykorzystując swoją siłę przebicia aktywnie lobbuje za tym, by dostać mechanizmy łagodzące wzrost cen energii, o tyle małe i średnie przedsiębiorstwa takiej aktywności nie podejmują. A przecież to one płacą za energię najdrożej a przy tym wytwarzają około 60% polskiego PKB.


Jak dużą cenę zapłacą MŚP i cała gospodarka, dowiemy się dopiero po nowym roku. Jasne wydaje się jednak, że będzie to słony rachunek. I że jest on stawką za zaniedbania z poprzednich lat. W sprawie redukcji emisji dwutlenku węgla Polska robiła dotychczas dobrą minę do złej gry. „Miks energetyczny Polski jest oparty w 80-90 proc. na węglu i nie da się tego zmienić z dnia na dzień” – powtarzali politycy przez ponad dekadę. W efekcie udział „czarnego złota” w strukturze paliw, z których wytwarzamy prąd, zmalał o około 10 punktów proc. To jednak za mało. W tym samym czasie, gdy my w Polsce zastanawialiśmy się, jak utrzymać istotną pozycję krajowego górnictwa, Unia Europejska przyjmowała kolejne regulacje wprowadzające coraz bardziej ambitne cele polityki energetyczno-klimatycznej. Krótko mówiąc – pracowała nad tym, by od węgla całkowicie odejść.


Do pewnego momentu polska strategia gry na zwłokę się udawała, jednak obecny wzrost cen energii pokazuje, że brak długofalowej polityki energetycznej staje się coraz bardziej kosztowny. Można obecnie spotkać się z opiniami polityków, że "Unia Europejska wykańcza polski przemysł". Można wręcz odnieść wrażenie, że niektórzy politycy próbują zbijać kapitał na rosnącej frustracji wybrców i przedsiębiorców.


Trzeba jednak pamiętać, że unijna polityka klimatyczna była znana już na etapie polskiej akcesji do UE. Wiedzieliśmy już po 2000 roku, że klub ten dąży do redukcji emisji. Czy Polska uczyniła w tej sprawie wystarczający postęp? Wydaje się, że nie. Błędnie założyliśmy, że Polska zostanie wyjęta spod tych reżimów. A mogliśmy to wykorzystać transformację energetyczną na swoją korzyść, np. rozwijając przez ostatnią dekadę własne technologie OZE i wspierać krajowych dostawców sprzętu, tworząc przy tym nowe miejsca pracy.


Niestety, w imię politycznych racji jako kraj postawiliśmy w tym wyścigu na konia, który i tak do zawodów potrzebuje nielegalnych dopalaczy, czyli na górnictwo. Tymczasem to właśnie zagraniczne koncerny-dostawcy technologii są głównymi beneficjentami transformacji energetycznej. Co więcej, tego procesu nie da się już odwrócić. Ceny energii z wiatru i słońca regularnie spadają, co w świetle krajowych podwyżek wskazuje, że ich przewaga nad „starymi” technologiami, takimi jak energetyka węglowa, będzie jeszcze rosnąć.