Organizacje przedsiębiorców od wielu lat skarżą się, że niestabilność prawa w Polsce jest poważną przeszkodą w prowadzeniu biznesu. Sektor energetyczny nie jest tu wyjątkiem. Ostatnie dwa lata przyniosły prawdziwą prawną rewolucję – szczególnie jeśli chodzi o warunki rozwoju odnawialnych źródeł energii. Jak w takich warunkach spodziewać się nowych inwestycji?

Bez stabilnych przepisów zabraknie nowych inwestycji

Spójrzmy najpierw, jak zmieniały się w ostatnim czasie przepisy dla odnawialnych źródeł energii. W lipcu 2016 r. weszła w życie nowa ustawa o OZE. Zamiast wyczekiwanych przez branżę taryf gwarantowanych dla najmniejszych producentów zielonej energii, czyli prosumentów, wprowadzono system opustów. Dla większych graczy przygotowano przejście z zielonych certyfikatów na system aukcyjny. Równolegle wprowadzono tzw. Ustawę antywiatrakową, mówiącą, że turbina wiatrowa nie może znajdować się bliżej zabudowań, niż wynosi dziesięciokrotność całkowitej jej wysokości - w praktyce co najmniej 1,5 kilometra. Niemal wszystkie projekty farm wiatrowych, nad rozwojem których pracowano, przepadły. Równolegle wzrosły koszty ubezpieczenia i podatków od nieruchomości oraz koszty przeglądów turbin.

Ze względu na trwający od dłuższego czasu spadek cen zielonych certyfikatów, farmy wiatrowe i inne instalacje OZE zaczęły mieć problemy finansowe. W 2016 roku połowa elektrowni wodnych i 70% farm wiatrowych wygenerowało straty. Uderza to również w sektor bankowy, który stoi za finansowaniem „zielonych projektów”.


Na tym perypetie branży się nie skończyły. W sierpniu 2017 r. przyjęto kolejną nowelizację ustawy o OZE. Pozwoli ona grupom energetycznym, szczególnie Enerdze, zmienić zasady rozliczania umów długoterminowych na zakup zielonych certyfikatów od wytwórców – co odczują szczególnie właściciele farm wiatrowych. „Według obecnego stanu wiedzy szacujemy pozytywny wpływ zmian ustawy o OZE na około 150 mln zł w 2018 roku” – napisała Energa w komunikacie giełdowym.


Jednak inicjatywa legislacyjna, na której zyskuje gdańska spółka, to ewidentna zmiana zasad gry w trakcie jej trwania. Elementy systemu wsparcia, który miał zapewniać stabilne warunki inwestowania, są na naszych oczach podważane. Dla inwestorów to precedens i wyraźny sygnał, że rozwój biznesu w Polsce jest obarczony wysokim ryzykiem legislacyjnym. W przyszłości zdecydowanie utrudni to przyciąganie kapitału, a przecież w świetle stojących przed krajem inwestycji wydaje się to niezbędne.


Potrzeba ogromnych inwestycji


Wraz z końcem roku powinniśmy poznać projekt polityki energetycznej kraju do 2030 r. Jest wyczekiwany od dawna – powinien wskazać kierunek rozwoju sektora przynajmniej na najbliższą dekadę. Ze względu na to, że blisko połowa krajowych elektrowni ma ponad 35 lat, wiemy, że nowe inwestycje są niezbędne. Majątek wytwórczy trzeba unowocześniać, a najstarsze, nieefektywne bloki w elektrowniach zastępować bardziej nowoczesnymi.


Czy powstaną nowe elektrownie węglowe? W obecnych warunkach byłoby o to bardzo trudno. Chodzi nie tylko o fakt, że nie są w stanie spełnić norm emisji wprowadzanych przez Unię Europejską. Jednocześnie projektów takich nie chcą finansować zagraniczne instytucje finansowe.
Dlatego minister energii Krzysztof Tchórzewski coraz częściej mówi, że powinniśmy zdecydować się na scenariusz atomowy i do 2030 roku wybudować blok lub bloki jądrowe o mocy 1,5 tys. MW, a do 2040 powiększyć tę moc do 4,5 tys. MW. Jak dość optymistycznie szacuje minister – łączny koszt takiego projektu to około 80 mld złotych.


A może powinniśmy w Polsce zdecydować się na więcej elektrowni gazowych, które równoważyłyby pracę pracujących ze zmienną mocą elektrowni wiatrowych? Niezależnie od tego, na którą ścieżkę – atomową, węglową, czy gazową, zdecyduje się rząd, konieczne będą dziesiątki miliardów złotych inwestycji.


Żeby ułatwić energetyce sprostanie tym inwestycyjnym wyzwaniom, przygotowywane jest wdrożenie rynku mocy. Nowa ustawa wprowadzi dodatkowy składnik rachunków za energię. Odbiorcy będą regularnie składać się na to, by poprawić zyskowność elektrowni i zapewnić tym samym stabilne dostawy prądu. Ale czy w świetle tego, co stało się w sektorze energetyce odnawialnej, inwestorzy będą w stanie uwierzyć, że za kilka lat przepisy się nie zmienią i nowych projektów faktycznie przybędzie?


System wsparcia oparty na zaufaniu


Tymczasem naiwnością byłoby zakładanie, że krajowy sektor energetyczny jest w stanie sfinansować wszystkie niezbędne nakłady bez jakiegokolwiek kapitału z zewnątrz. Krajowe grupy energetyczne mają problem z dopięciem nawet planowanych wcześniej projektów. Dlatego np. budowa elektrowni jądrowej wymaga zarówno pozyskania partnera technologicznego, jak i podmiotu, który pomoże projekt sfinansować.


Problem dotyczy tak naprawdę wszystkich technologii w równym stopniu – hurtowe ceny energii elektrycznej w Polsce w ostatnich latach są tak niskie, a rynek tak przeregulowany, że na zasadach czysto rynkowych nie opłaca się budowa żadnych nowych źródeł. Dlatego to mechanizmy wsparcia przesądzą o tym, czy i które nowe moce powstaną. A zaufanie inwestorów do krajowych regulacji wpłyną zarówno na możliwości pozyskiwania kapitału z zewnątrz, jak i jego koszty. Bo przecież w krajach o najbardziej niestabilnych warunkach prowadzenia działalności inwestują tylko te instytucje i firmy, które akceptują dodatkowe czynniki ryzyka w zamian za wysokie stopy zwrotu.